Grzegorz Brudnik, znany z błyskotliwej serii z komisarzem Rafałem Lichym, tym razem zabiera nas w zupełnie inne rejony – dosłownie i metaforycznie. „Rota” to jego pierwszy miejsko-górski kryminał noir, osadzony w dusznej, mroźnej scenerii Beskidu Śląskiego. I trzeba przyznać: autor wszedł w ten klimat z przytłaczającą siłą.
Mrok, śnieg i zbrodnia
Akcja toczy się zimą. Surową, bezwzględną, lodowatą. W takim tle ginie dwoje ludzi – zamordowani w wagoniku kolejki na Szyndzielnię. Równocześnie każdego roku płonie kościół na zboczu Kotarza. To nie są tylko zbrodnie – to są rytuały, symbole i ostrzeżenia.
Śledztwo prowadzi inspektor Katarzyna Łezka, kobieta o twardym charakterze, i jej świeżo przydzielony partner – Michał Gazda, znienawidzony, kontrowersyjny, ale cholernie skuteczny. Ich relacja – napięta, nieoczywista, pełna niedopowiedzeń – dodaje tej historii dodatkowej głębi i napięcia. To nie duet z gatunku „policjant i pomocnik”. To dwoje ludzi, którzy więcej wiedzą, niż mówią – i którzy mogą siebie nawzajem równie mocno ocalić, co pogrążyć.
Brudnik w szczytowej formie
Styl Brudnika to wciąż jego znak rozpoznawczy: ostry język, oszczędna narracja i świetnie budowane dialogi. Ale tym razem dochodzi jeszcze jedno – gęsty klimat noir, w którym równie ważne jak to, co się mówi, jest to, co się przemilcza. „Rota” to książka pełna niedopowiedzeń, symboli i ponurej górskiej mitologii.
Czuć tu inspiracje klasyką noir, ale też nowoczesnymi thrillerami psychologicznymi. I mimo, że mamy do czynienia z kryminałem, autor bawi się konwencją: pojawiają się elementy psychodramy, historii lokalnej i thrilleru katastroficznego.
Mroźna sceneria, gorące emocje
Beskid Śląski nie jest tu tylko tłem – to żywy organizm, który wpływa na fabułę, postaci i atmosferę. Brudnik idealnie oddaje surowość gór, odcięcie od świata, nieufność ludzi i napięcie, jakie niesie izolacja. To krajobraz, który sprzyja zbrodniom – i jeszcze bardziej sprzyja ich ukrywaniu.