Zaczynał w czasach, gdy polski rap dopiero uczył się chodzić. Michał Marten, znany jako Joka , zmarł 4 maja 2025 roku. Nie był frontmanem. Nie krzyczał o uwagę. A jednak – wystarczyło jedno wejście na bit, żeby wszyscy wiedzieli…
Był współzałożycielem Kalibra 44, współtwórcą Księgi Tajemniczej. Prolog – albumu, który zmienił reguły gry. Tamte wersy miały w sobie coś z teatru absurdu i ulicznego monologu, rozpięte między filozofią a beką z rzeczywistości. Psychorap? Tak to wtedy nazwano. I było w tym coś z psychozy – poszatkowane rytmy, paranoiczny klimat, wersy jak strumień świadomości, ale Joka umiał w tym wszystkim wcisnąć luz, zostawić uśmiech.
To nie był luz sprzedawany w wersach na pokaz. To był luz chłopaka, który znał wszystkich na dzielni, potrafił rzucić błyskotliwą puentą w kolejce po kefir, a jak trzeba – milczał. Flow miał jedyne w swoim rodzaju – wysokie, niedbałe, pozornie nieporadne, a jednak celne jak cios z zaskoczenia. I co najważniejsze: nie do podrobienia. Nie znajdziesz drugiego takiego wokalu ani w Katowicach, ani w całym rapie.
Nie miał solówki. Może szkoda, może właśnie nie. Był częścią składu – lojalny wobec formy, wobec idei wspólnego lotu. Rymy pisał tak, jakby nie znał granicy między żartem a proroctwem. „Od jutra wszyscy zamiast głowy z jajem popierdalają” – i trudno stwierdzić, czy to humor, czy diagnoza. Czasem był jak dzieciak z pytaniem, czasem jak prorok po trzech piwach. Ale nigdy nie był nudny.
Nie szukał dramatu. Polski rap tamtych lat tonął w patosie, w kronikach osiedlowego bólu, w mroku i dumie. On – wolał wrzucić w to trochę absurdu, koloru, przewrotności. „Kolega z osiedla lubi jeździć na rowerze / Ja wierzę, od czasu do czasu mnie też to bierze” – nawijał u DJ-a 600V. To była codzienność podlana mikro-surrealizmem, nie żadna poza. Dzięki temu nie tylko opowiadał świat – on go zniekształcał, jakby mówił: „popatrz, tak też można”.
Przez jakiś czas był nieobecny. Wyjechał do Stanów, pracował fizycznie. Nie promował się na legendę. Nie robił wielkiego powrotu z łzami w oczach. Wrócił, nagrał z Kalibrem kilka nowych rzeczy, ruszył w trasę. Ich koncerty – także te z orkiestrą – były spotkaniami z historią, która nigdy nie przestała być aktualna. Mieli zagrać w maju na Wyspach. Nie zdążyli.
Z pierwszego składu Kalibra został już tylko Abradab. Magik – wiadomo. Teraz Joka. I trudno to przyjąć. Trudno uwierzyć, że głos z „Mojej obawy” – najbardziej przejmującego numeru na Księdze Tajemniczej – naprawdę już zamilkł. Ten krzyk w końcówce: „Czemu oczywiste dla mnie jest, że ciebie nie ma” – dziś wraca jak echo. Tyle że teraz to my go wypowiadamy.
Joka nie musiał się sprzedawać, żeby być zapamiętanym. Nie był najlepszy technicznie, nie miał największej dyskografii. Ale miał to coś, co zostaje, gdy już wyłączysz muzykę. Swój styl, swoją prawdę i poczucie, że mógłbyś z nim pogadać na przystanku – i to byłaby najlepsza rozmowa.
Tekst: Aleksandra Buczyńska ( Na Stykach)
Fot. Sławomir Mielnik