Kiedy aktorstwo słucha. O tym, jak dźwięki rysują role. Posłuchaj w audycji Na Stykach – Radio Praga

Rozmowy o aktorstwie często kręcą się wokół warsztatu, emocji, metody, ale co, jeśli zaczniemy mówić o aktorstwie przez muzykę? Bez klasycznych pytań o szkołę, role i technikę. Zamiast tego: pozwolić, by dźwięki mówiły o człowieku. Tak było w rozmowie z Alkiem Łysiem – aktorem, który nie traktuje muzyki jak tła. Dla niego to czasem pierwszy partner sceniczny. A czasem reżyser.
Spotkanie z Alkiem nie było kolejnym wywiadem. To było coś na pograniczu: opowieść, która nie tyle miała strukturę, ile falowała. Jak fala dźwiękowa, która uderza w brzuch, zanim dotrze do głowy. Rozmowa płynęła przez brzmienia, które nie dawały się łatwo przypisać do jednej roli. I dobrze – bo i sam Alek nie daje się zamknąć w jednej etykiecie. W jego świecie aktorstwo to ciągła zmiana przestrzeni – a muzyka potrafi być mapą, kompasem, a czasem po prostu niespodziewanym głosem w pustym pokoju.

Gdy muzyka rzeźbi postać

Rozmawiając z Alkiem, miałam wrażenie, że niektóre dźwięki przychodzą do niego, zanim jeszcze padnie pierwsza kwestia scenariusza. Jakby niektóre utwory potrafiły już coś zasugerować: postawę, rytm ciała, sposób, w jaki ktoś chodzi po scenie. Weźmy „Portuguese Dance II” Jerskina Fendrixa z filmu Poor Things – to nie jest muzyka do słuchania. To jest muzyka do zamieszkania. Powolna, ale nerwowa. Piękna i wytrącona z równowagi. Taka, która stawia pytanie: kim byłbyś, gdybyś wszedł w ten dźwięk?

A potem jest Labrinth z „Oh Lord” – pieśń, która nie prosi o uwagę, tylko ją porywa. To moment, w którym w aktorze budzi się nie konkretna postać, ale intensywność. Jakby ciało wiedziało, że coś musi się wydarzyć – tylko jeszcze nie wiadomo, co. To nie jest inspiracja. To prowokacja.

Emocja kontra kontrola

Ciekawie było zobaczyć, jak Alek balansuje między kontrolą a puszczeniem lejców. Bo aktorstwo, wbrew pozorom, często jest o precyzji. Tymczasem niektóre utwory, które przyniósł, były czystą dzikością. „Invasion Begins” Johna Powella i Hansa Zimmera, znane z animacji Kung Fu Panda, nie pozostawia miejsca na oddech – to atak. Muzyka wojny, ale nie tej z bronią – raczej tej wewnętrznej, gdzie rozrywają się przekonania, schematy i stare wersje siebie.
A obok tego – Warren G. z „So Many Ways”, który pojawił się w filmie Bad Boys. I tu następuje odwrót. Dźwięk miękki, spokojny, jakby cały świat był na offie, ale przecież spokój też potrafi być zuchwały. W tym przypadku jest jak aktor, który nie musi nic robić, bo sama jego obecność mówi wszystko.

Ucieczka z rzeczywistości i powrót przez boczne drzwi
Zdarzają się też utwory, które otwierają bramy do innych wymiarów. Takie, które są bardziej atmosferą niż melodią. „Constellation Lyra” z filmu K-PAX – dźwięk, który nie zna grawitacji. A jednocześnie nie odlatuje w przesadę. I znowu: nie chodzi o to, co słychać, ale co się z tobą dzieje, kiedy tego słuchasz. Gdyby Alek miał zagrać, postać z innego świata – być może zacząłby od tej jednej nuty. Z takim soundtrackiem aktorstwo to nie rzemiosło, to teleportacja.
A potem lądujemy z powrotem – ale nie tą samą drogą. Wraca „Wicked Game” Chrisa Isaaka, utwór z filmu Dzikość serca Davida Lyncha. Niby historia o pożądaniu, ale bardziej przypomina sen, który nie wiadomo, czy był erotyczny, czy bolesny. Isaak śpiewa jak ktoś, kto wraca do przeszłości, ale nie wie, czy chce ją odzyskać, czy spalić. To już nieklasyczna historia o miłości. To coś między snem a wspomnieniem, między żalem a pragnieniem. I właśnie wtedy w rozmowie pojawia się najwięcej ciszy.
W tej parze jest jeszcze jedna perła – „Angie” Thibauta Barbillona, utwór, który wybrzmiał w finałowych scenach filmu Climax Gaspara Noégo. Tam, gdzie szaleństwo, trans i chaos, pojawia się coś lirycznego. W kontrze. Jak spojrzenie postaci, która wie, że już za późno, ale jeszcze przez chwilę czuje – pięknie. Albo boleśnie.

Na koniec, to właśnie muzyka pozostaje tym, co łączy wszystko w jeden, harmonijny ciąg. Nie tylko jako tło dla działań, ale jako siła, która kształtuje emocje, przestrzeń i całą opowieść. To ona potrafi przekroczyć granice, wciągając nas w inne światy, zmieniając nasze postrzeganie rzeczywistości. I tak, jak w tej rozmowie, dźwięki nie muszą być tylko do słuchania – mogą stać się kluczem do odkrywania nowych wymiarów, nowych stanów, nowych emocji

Udostępnij

Dool na warszawskiej Pradze.

Pochodzący z Holandii Dool to zespół, który ciężko określić jedną łatką, chociaż sami słusznie o swojej muzyce mówią “dark rock”. Jest tam bowiem miejsce zarówno

Read More »

Katarzyna Bonda w Radio Praga

Przy Niej Bond jest …niepełny. I nie chodzi tylko o to, że brak mu litery A😊 To „A” oznacza Atrakcyjną, ambitną, autentyczną i przede wszystkim

Read More »